poniedziałek, 15 lipca 2013

Pozytywnie tak

Katarzyna Michalak „Rok w Poziomce”

Dzisiaj miało być o „Empress Orchid”, żeby zachować chronologię czytanych książek, ale właśnie przed paroma chwilami skończyłam czytać „Rok w Poziomce” i po prostu nie mogłam ot tak odstawić jej na półkę.
Z twórczością Pani Michalak nie miałam do tej pory przyjemności się spotkać. Jakiś czas temu na różnych promocjach w e-księgarniach kupiłam „Nadzieję” a potem „Wiśniowy Dworek” i właśnie „Rok w Poziomce”. Książka by pewnie jeszcze leżała nieprzeczytana przez spory kawałek czasu, gdyby nie lipcowa Trójka e-pik. A okazało się, że było bardzo emocjonalnie. Ale w pozytywnym sensie.
Oto Ewa, kobieta 30+, która już w życiu otrzymała parę gorzkich lekcji. Teraz, powoli, stara się stanąć na nogi. I ciągle marzy o swoim małym białym domku. I uwaga, uwaga  - znajduje. Ale gdzie kobieta bezrobotna znajdzie pieniądze na zaliczkę? W tym momencie na scenę wkracza Andrzej, przyjaciel, który postanowił otworzyć wydawnictwo. A Ewa, odrabiając ‘pożyczkę’, ma to wydawnictwo poprowadzić; i oczywiście wydać bestsellera. W trzy miesiące!
Wiecie jak czułam się podczas czytania tej książki? Swojsko. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi. Po prostu otuliło mnie takie fajne poczucie tego co znajome i kochane. Dziwne to, bo miejsca opisywane w książce nie są mi bliskie. Nie mieszkam ani nigdy nie mieszkałam w Warszawie, a tym bardziej w Urle. Jednak wszystkie wydarzenia są tak fajnie (przepraszam ale naprawdę nie znajduję lepszego słowa do oddania moich wrażeń) opisane, że wydaje mi się, że każdy może poczuć się tak, jakby autorka opisywała coś bardzo nam bliskiego. Ciepło własnego domu, zapachy potraw przywołujące wspomnienia z dzieciństwa, wykrochmalona pościel... Nie spodziewałam się, że ta książka tak mnie urzecze. I żeby nie było, nie ma tu tylko samych pozytywnych wydarzeń, są i te mniej przyjemne. Jednak po przeczytaniu naładowane zostały moje pozytywne akumulatorki. A czy nie tego czasem oczekujemy od lektury? Właśnie odnalezienia na powrót tej pozytywnej energii i nadziei, że nigdy nie jest tak źle? Że do końca trzeba mieć nadzieję?
I znowu miałam parę razy łzy w oczach. Jak to moja mama powtarza – mam serce w mokrym miejscu osadzone!
Autorka już na 7 stronie ujęła mnie za serce, kiedy to mama głównej bohaterki wciska jej w rękę plik banknotów ze słowami:
 

(...) – Na zaliczkę nie wystarczy, córeńko, ale będzie chociaż na zasłonki w różyczki! Zawsze o takich marzyłaś.(...)
 
To takie normalne zachowanie naszych mam, nieprawdaż? I to 'córeńko' tak często używane przez moją mamę. Jak czasem niewiele trzeba żeby przywołać w naszej wyobraźni dom.
 

Jednak z jednego powodu strzelę focha! Jak można wyrażać się w poniższy sposób o Dublinie!
 

(...) – Przypominam, że jeszcze niedawno wybierałaś się w trasę koncertową ze Stingiem i Madonną, więc czym jest dla ciebie taka podróż do zadupia Europy? (...)
 

Oczywiście ten komentarz powyżej to tylko tak z przymrużeniem oka proszę traktować.
Już się cieszę na kolejne spotkanie z autorką przy okazji czytania następnych książek. Polecam każdemu kto potrzebuje pozytywnego doładowania. Bo właśnie chyba po to autorka stworzyła tą książkę?


P.S. Ciekawa jestem czy wymarzony domek bohaterki i stan w jakim się znajduje na początku, oraz jego przemiana (ach te remonty) nie jest w jakimś stopniu odbiciem tego co dzieje się z samą bohaterką? Jak myślicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz