niedziela, 8 grudnia 2013

Kiedy mózg mówi stop

Susannah Cahalan „Umysł w ogniu”

Nie wiem czy to za sprawą „Ostrego dyżuru” czy może powód był inny, jednak od dawien dawna lubię obejrzeć pseudo-medyczny serial czy film. „House M.D.” plasuje się oczywiście na miejscu pierwszym i ze względu na obsadę i ze względu na historie pacjentów (a może bardziej historie ich chorób). Zastanawiacie się czasem ile przed nami/naukowcami/ jeszcze nieodkrytych zagadek związanych z funkcjonowaniem naszego organizmu?
Autorką „Umysłu w ogniu” jest amerykańska dziennikarka Susannah Cahalan, która niestety na własnej skórze doświadczyła, jak to jest, gdy twój własny organizm buntuje się przeciwko tobie. I właśnie te przeżycia opisuje w swojej książce.

Pewnego dnia, Susannah zaczęła dostrzegać zmiany w swoim zachowaniu. Najpierw nieznaczne, potem bardziej niepokojące, jakby stawała się zupełnie inną osobą. Wyniki badań lekarskich nie przynoszą żadnych odpowiedzi. Fizjologicznie wszystko zdaje się być w jak najlepszym porządku. Powoli dziewczyna zatraca poczucie rzeczywistości, zdarzają jej się halucynacje, popada w paranoję. Lekarz, do którego zwróciła się po pomoc, zaczyna podejrzewać, że jest to reakcja alkoholiczki po odstawieniu alkoholu. W końcu pojawiają się też napady padaczki. Po jednym z nich, autorka zostaje hospitalizowana. Jednak to dopiero początek drogi do diagnozy. Kolejne badania nic nie wykazują, pojawiają się pierwsze niepewne napomknięcia o leczeniu psychiatrycznym. Jednak w końcu, na horyzoncie pojawia się lekarz, który niczym dr House, prawie w ostatnim momencie, stawia trafną diagnozę (zapalenie mózgu  z przeciwciałami przeciwko receptorowi NMDA). Po miesiącu Susannah może opuścić szpital i powoli kontynuować razem z bliskimi walkę o powrót do swojego 'ja' sprzed choroby.
Wstrząsająca, taka dla mnie była lektura tej książki. Opisy zachowania autorki podczas choroby (które jest w stanie opisać dzięki zapisom video ze szpitala i opierając się na zapiskach swojego ojca z tego czasu) pozostawiły mnie w osłupieniu. Część z nich wydawała się żywcem skopiowana z jakiegoś filmu o opętaniu. Nie mogę sobie wyobrazić, jaki strach musiał towarzyszyć samej autorce jak i jej bliskim przez cały czas jej hospitalizacji. Jaki strach nadal jej musi towarzyszyć teraz, kiedy wie, że choroba może znowu uderzyć. Nie wiem czy potrafiłabym żyć ze świadomością, że już niczego, co widzę i słyszę nie mogę odbierać  jako 100% prawdy… bo może to znowu nawrót choroby i kolejne halucynacje? Czy potrafiłabym być tak silna jak sama autorka?
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik - styczeń 2013 - książka, której wątek oparty jest na autentycznych wydarzeniach.

niedziela, 24 listopada 2013

Lato w Fjällbacka

Camilla Läckberg „Kaznodzieja”

Bez fundowania sobie dłuższej przerwy sięgnęłam po kolejną książkę Pani Läckberg z serii o Erice Falk i policjancie Patriku Hedströmie.
Tym razem w Fjällbacka pełnia lata. Erika i Patrik, co było do przewidzenia, mieszkają razem w domu po rodzicach Eriki i przygotowują się do powitania na tym świecie swojego potomka. Niestety Patrik zostaje odwołany z urlopu, ponieważ w okolicy zostają odnalezione zwłoki niemieckiej turystki. Jednak miejsce odkrycia zwłok kryje dodatkową niespodziankę dla policji. Czas nagli, gdyż w okolicy zaginęła kolejna turystka.
Znowu mi się podobało. Nie ukrywajmy – ani „Księżniczka z lodu” ani „Kaznodzieja” nie jest lekturą wymagającą. Ot kolejny kryminał, który ma za zadanie umilić czytelnikowi wieczór bądź podróż. Mam wrażenie, że w tej części autorka uczyniła Patricka, a nie Erikę, jak to miało miejsce w „Księżniczce…”, głównym bohaterem. Najbardziej w tej części podobał mi się akcent obyczajowy, czyli poznawanie naszych bohaterów bardziej 'od kuchni'. Przykładem niech będą nieudolne próby Eriki radzenia sobie z najazdami rodziny i znajomych, bo 'tak jakoś byliśmy w okolicy i postanowiliśmy wpaść na parę dni'. Być może mylnie odczytałam jej charakter w pierwszej części tej serii, ale miałam wrażenie, że nie była tam taką nieśmiałą, nie potrafiącą wyrazić własnego zdania kobietą. Tutaj z kolei wydawała się zmienić w lekką ciapę, co wywołało we mnie pewien zgrzyt (czy to wpływ ciąży? ;) ). Już ja bym takich interesownych znajomych pogoniła z mojej posesji. Nawet nogi w moim domu bym im nie pozwoliła postawić. Ale to ja, czarna owca w rodzinie :D Mamy też kolejną odsłonę problemów Anny, młodszej siostry Eriki, i tego jak radzi sobie po odejściu od męża, kobiecego boksera.
Wartka akcja i interesująca intryga powodują, że lekturę czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Na pewno sięgnę po kolejną część, ponieważ polubiłam tak głównych bohaterów, jak i tych drugoplanowych.
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik - grudzień 2012 - zagraniczna powieść z dreszczykiem.

Rudowłosa koleżanka z dzieciństwa

Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”

Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po „Anię z Zielonego Wzgórza”, ale moja pamięć okazuje się zawodna, bo nie pamiętam! (czy to już 'ten' wiek?) Za to bardzo dobrze pamiętam, że od pierwszego spotkania pokochałam ją całym sercem.
Bo jak można nie pokochać Ani? Dziewczęcia mającego tak bujną wyobraźnię, że sama będąc małą dziewczynką żałowałam, że nie mam takiej przyjaciółki. Tylko Ani mogło się zdarzyć pomyłkowe upicie przyjaciółki czy katastrofa z farbowaniem włosów. Tylko ona mogła poruszyć serce starszego rodzeństwa -Maryli i Mateusza Cuthbertów -  i na nowo wprowadzić do ich życia radość.
Jak to się dzieje, że pomimo upływu czasu, Ania nadal potrafi uwieść nowe młode czytelniczki? Może dlatego, że potrafi tak fantastycznie zarazić nas swoją miłością do życia? Dostrzeganiu piękna we wszystkim, co nas otacza? Za każdym razem sięgając po przygody Ani wiedziałam, że za chwilę przeniosę się na piękną wyspę Księcia Edwarda, w krąg przyjaznych ludzi. Była ona (i nadal jest) dla mnie gwarantowanym powiewem optymizmu i wiary w to, że ludzie są dobrzy. Że należy nigdy nie rezygnować ze swoich marzeń, bo nie wiadomo, co kryje się za następnym zakrętem na naszej życiowej drodze. Poza tym emocje, które autorce udaje się we mnie każdorazowo wywoływać. Raz parskam ze śmiechu, bo bohaterka znowu przechodzi sama siebie pakując się w kolejne tarapaty, a za chwilę muszę sięgać po chusteczkę, bo zdradliwe łzy pojawiają się w moich oczach. Poza tym, w Ani mogę odnaleźć też częściowo samą siebie z lat dzieciństwa, a czasem chyba dobrze sobie przypomnieć, że nie zawsze byliśmy tak mądrzy i rozsądni jak jesteśmy obecnie. Może nie spadłam z dachu tak jak Ania, ale w jej nieustępliwości i uporze (ach to zacięcie, z jakim nie odzywała się do Gilberta…) zdecydowanie widzę samą siebie. Tak samo ta pewna egzaltacja, którą przejawia. Zastanawiam się czy ja doprowadzałam tym do szału moich rodziców...
Mimo skompletowania całej serii przygód Ani (wszystkie egzemplarze były z wydawnictwa NASZA KSIĘGARNIA, z klejonymi stronami, które po jednym przeczytaniu wypadały :D ) nigdy nie udało mi się ich wszystkich przeczytać. Wydaje mi się, że ostatnią, po którą sięgnęłam był „Wymarzony dom Ani”. Być może kiedyś uda mi się nadrobić te czytelnicze zaległości. Pamiętam też, że pierwszą i trzecią część kiedyś komuś pożyczyłam i już do mnie nie wróciły (dlatego teraz pożyczam książki tylko 'sprawdzonym' ludziom).
Tym razem skusiłam się na odsłuchanie przygód Ani. Lektorka Pani Joanna Pach-Żbikowska wspaniale oddała charakter i emocje głównej bohaterki swoim głosem.
Jeśli kiedyś będę miała córkę zdecydowanie postaram się zaszczepić jej miłość do rudowłosej dziewczynki z Wyspy Księcia Edwarda.
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik - październik2012 - autor naszego dzieciństwa.

sobota, 23 listopada 2013

Kolejna wizyta w Thornie

Aneta Jadowska „Bogowie muszą być szaleni”

Fantastyka – w sumie nie za bardzo moje klimaty, ponieważ aż tak się nią nie zaczytuję. Jednak raz na jakiś czas znajdzie się autor(ka) lub seria, przyciągająca mnie jak magnes. Tak jest w przypadku Pani Anety Jadowskiej i jej serii o Dorze Wilk (znanej również, jako Jada). O pierwszym spotkaniu z tą bohaterką pisałam tutaj. Idąc za ciosem sięgnęłam po kolejną książkę o tej toruńskiej wiedźmie. A że diabelski pomiot zwany Mironem też się tam plącze, no cóż – jakoś to przeżyję :D
Akcja w „Bogowie muszą być szaleni” rozpoczyna się mniej więcej w rok po zakończeniu pierwszej części przygód Jady. Wiedźma razem ze swoimi przyjaciółmi - jej Aniołem Stróżem Joshuą i diabłem Mironem – otworzyła agencję detektywistyczną w Thornie. Do Thornu przeniosła się teraz na stałe i mieszka razem z wyżej wymienionymi w pokręconym związku-nie związku. Ale życie było by za spokojne bez przygód. Na drodze Dory pojawia się przepiękna Izabela starająca rzucić urok na naszą wiedźmę. Dlaczego? Poza tym para wampirów uratowanych rok wcześniej zaginęła, jaki związek ma to z naszymi głównymi bohaterami? Jakie plotki szerzą się w kręgu magicznych dotyczące Dory? Kto stoi za kolejną serią dziwnych zabójstw w Trójprzymierzu? Dora, Joshua i Miron będą mieć pełne ręce roboty.
Tak jak i poprzednio humor autorki zaprezentowany w tej serii bardzo mi przypadł do gustu. To jest to, co lubię. Cięte riposty, ironia, sarkazm – temu mówię trzy razy TAK. I oczywiście nie można zapominać o iskrach latających pomiędzy aniołem, wiedźmą i diabłem. Raczej się nie przyznam ile razy potrząsałam czytnikiem żeby wymusić odpowiednią 'akcję' pomiędzy bohaterami. Tylko proszę tu nie posądzać mnie o bycie niewyżytą, ale ile razy można bawić się z czytelnikiem odsuwając ciągle na później konsumpcję deseru? Zwłaszcza, że autorka całkiem nieźle operuje słowem i sytuacją, żeby podgrzać atmosferę.
Ale wracając do innych wątków książki – użyty język wydaje mi się jak najbardziej adekwatny. Kiedy trzeba to ostry, kolokwialny, dostosowany do bohaterów i sytuacji, jednak nie przesadzony. Można by się przyczepić (jak ktoś jest z tych przyczepnych), że być może za dużo to zdrobnień np. ptaszyn, kochań i słoneczek – jednak mi to nie przeszkadzało. Akcja całkiem wartka, więc książki nie chce się odłożyć nawet na chwilę. Część zarzuca autorce za duże miksowanie dziedzictwem genetycznym, jeśli chodzi o główną bohaterkę. W którą stronę nie spojrzeć, okazuje się, że jest spokrewniona z prawie każdym magicznym ludem. A jeśli nie, to zaraz znajdzie się sposób na to, aby zawrzeć jakiś pakt czy przymierze, które pozwoli jej wyjść z opresji. No cóż, może jestem naiwna, ale dla mnie fantastyka jest fantastyką i nie wymagam od książek z tej gałęzi realizmu czy za dużo logiki.
Mi się podobało. I co ważniejsze – z chęcią sięgnę po kolejną część. Książka zapewniła mi to, czego oczekiwałam – rozrywkę i oderwanie się od codzienności.
Pani Aneto – skąd wytrzasnęła Pani tak fajnego diabełka? Anioł też niczego sobie, ale to jednak Miron jest moim ulubieńcem (zawsze wolałam mniej grzecznych chłopaków).

Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik - luty 2012 - fantastyka.

piątek, 22 listopada 2013

Kolejne spotkanie z Królową kryminału


Agatha Christie „Godzina zero”

I znowu mnie zawiało w tak znane i lubiane miejsce, jakim jest twórczość Agathy Christie. Jako, że chcę być wierna swemu postanowieniu (przeczytaniu w chronologii przygód Poirota) tym razem sięgnęłam po książkę królowej, w której nie pojawia się ani mały Belg ani kochana Panna Marple.
Tym razem głównym bohaterem, którego zadaniem jest odnalezienie złoczyńcy jest nadkomisarz Battle. Jednak ten kryminał jest skonstruowany inaczej niż chyba wszystkie inne autorstwa Pani Christie, dlaczego? Ponieważ zanim dojdzie do tytułowej godziny zero, czyli chwili popełnienia zbrodni, autorka zapoznaje nas z wszystkimi bohaterami, którzy w ten czy inny sposób powiązani zostaną z morderstwem. Wymieniając tylko paru z bohaterów: Pan Treves, nadkomisarz Battle, Nevile Strange, jego eks żona Audrey Strange, obecna małżonka – Kay Strange, Ted Latimer, Thomas Royde oraz Lady Tresilian. To właśnie w posiadłości Lady Tresilian dojdzie do spotkania obu Pań Strange. Czy to właśnie jedna z nich zostanie ofiarą? Jeśli nie jedna z nich to kto? Bo jak wiadomo, dla kogoś wybije godzina zero.
Tak, zdecydowanie nie potrafię być obiektywna w stosunku do książek Agathy Christie. Uwielbiam je i tyle. Chyba jeszcze nigdy nie udało mi się wytropić mordercy. Cóż to za talent trzeba posiadać, aby wywieść w pole tylu czytelników przez lata. Lubię ten klimat kryminałów Pani Christie. Za każdym razem mnie uwodzi i odrywa od codzienności. Jej twórczość jest jedną z nielicznych, które powodują we mnie chęć zaparzenia herbaty w pięknej filiżance, zatopienia w wygodnym fotelu i oddaniu się w 100% mojej wyobraźni.
Książka przeczytana w ramach listopadowej Trójki e-pik – Książka z liczbą w tytule/ wątkiem liczb.


czwartek, 21 listopada 2013

Małgorzata Beaufort oczami Philippy Gregory

Philippa Gregory „The Red Queen” („Czerwona królowa”)

Twórczość Pani Philippy Gregory znam nie od dziś. Praktycznie za jednym podejściem przeczytałam wszystkie jej książki o dworze Tudorów. Dopiero przy serii „Wojny kuzynów” zrobiłam sobie dłuższą przerwę. I tak, w listopadzie, postanowiłam sięgnąć po kontynuację.
„Czerwona królowa” to historia życia Małgorzaty Beaufort (opowiedziana tylko do chwili, gdy jej syn zwycięża w walce o tron) – matki króla Henryka VII. Małgorzatę poznajemy, jako młodziutką dziewczynkę, której zaszczepiono ślepą lojalność dla rodu Lancasterów. Jej matka widzi w niej tylko narzędzie do osadzenia dziedzica na tronie Anglii. I tak w wieku 12 lat Małgorzata zostaje wydana za mąż i spełnia swój obowiązek rodząc  syna. Od tego czasu głównej bohaterce przyświeca jeden cel: osadzić na tronie na powrót linię Lancasterów. To musi się udać, bo przecież jest z nią Bóg. Po drodze zostaje dwukrotnie wdową, na lata traci kontakt z synem, który musiał uciec z kraju, ale, jak pokazuje historia,  udało im się wspólnie osiągnąć zamierzony cel.
Już dawno nie pamiętam, żebym tak bardzo nie polubiła głównej bohaterki. Na samo wspomnienie aż zgrzytają mi zęby. Nigdy nie polubię fanatyków religijnych pod żadną postacią, więc czytanie o tym jak Małgorzata, co chwilę odwołuje się do Boga, do tego, że została wybrana przez Niego sprawiało, że wszystko w środku mi się skręcało. I to jej ciągłe przekonanie, że Elżbieta Woodville zabrała wszystko to, co należało się samej Małgorzacie (przecież, to Małgorzata powinna zostać królową a nie ta dziewczyna z ludu!) – czysta zazdrość i zawiść. Być może książka to studium kobiety, która starała się pokonać narzucone jej przez swoje czasy ograniczenia, jednak, jako główna bohaterka – nie wykrzesała ze mnie żadnej nici sympatii. Jedyną sympatyczną postacią w całej książce był drugi mąż Małgorzaty – Henry Stafford.
Wiem, że metody, jakimi posługiwała się Małgorzata i jej sprzymierzeńcy były w tamtych czasach na porządku dziennym, jednak rozum swoje (i potrafi wytłumaczyć racjonalnie zachowanie Czerwonej królowej) a serce swoje.
Jeszcze jedno odkryłam czytając tą książkę – bardzo spodobał mi się ten przebłysk charakteru w młodej Elżbiecie –przyszłej królowej (córce Elżbiety Woodville). Cytowany fragment odnosi się do sytuacji gdy Elżbieta opuszcza dom głównej bohaterki będący dla niej swego rodzaju wygnaniem. Małgorzata żegna ją ostrymi słowami na co otrzymuje odpowiedź:


„ (..) "Yes, but either way, shamed or not, I shall be Queen of England, and this is the last time you will sit in my presence," she says shockingly. Her confidence is extraordinary, her impertinence unforgivable, her words terribly true.(...)”
(w bardzo wolnym tłumaczeniu: ""Tak, ale tak czy inaczej, zhańbiona czy nie, będę królową Anglii, i jest to ostatni raz, kiedy siedzisz w mojej obecności" mówi szokująco. Jej pewność siebie jest niezwykła, jej bezczelność niewybaczalna, jej słowa strasznie prawdziwe.")

Mam nadzieję, że ten charakter ujawni się jeszcze bardziej w książce poświęconej Elżbiecie („The White Princess”).
Książka przeczytana w ramach listopadowej Trójki e-pik – Książka z motywem królewskim.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Sentymentalny powrót do dzieciństwa

Edmund Niziurski „Sposób na Alcybiadesa”

Pewnie nie powinnam o tym wspominać, ale dopóki nie sięgnęłam po „Sposób…” w ogóle nie miałam do czynienia z prozą Pana Niziurskiego. Tyle fajnych lektur dzieciństwa mi przeleciało koło nosa! Sama się na siebie wściekłam. Ale po kolei.
Klasa ósma A renomowanego męskiego liceum w Warszawie wzbudza swą niewiedzą grozę wśród grona pedagogicznego. To z kolei nie cieszy starszych kolegów rzeczonej klasy. Ósmej A zostaje więc wyznaczony przez 'starszaków' deadline, do którego mają ułagodzić Gogów i Dyra. Ale jak to zrobić, kiedy w głowie pustka, a zakuwać się nie ma ochoty? Należy znaleźć sposób na Gogów. Ze względu na małe zasoby finansowe ósmoklasistów sprzedany zostaje im SPONAA – tytułowy sposób na Alcybiadesa (mało groźnego nauczyciela historii). SPONAA zmienia wszystko, najbardziej jednak samą ósmą A.
Świetna i przezabawna książka. Nie wiem co prawda, czy przypadłaby do gustu dzisiejszym dzieciakom. Dla mnie była wspaniałym przypomnieniem lektur i seriali telewizyjnych dzieciństwa (pamięta ktoś jeszcze serial „Siedem życzeń”, albo książkę „Dziewczyna i chłopak…”?), a także tego, jak wyglądała szkoła moich najmłodszych lat. Fajny powrót do dzieciństwa.
Poza tym język, język i jeszcze raz język! Te zapomniane, zakurzone epitety!
“ (…)- Oszuści! Szarlatani i szalbierze! - zaczął krzyczeć Kicki. - Hochsztaplerzy, aferzyści i szwindlarze! Szachraje, krętacze, machlojkarze!
Dosłownie bluzgał wyzwiskami.(...)”
Jak bardzo nasz piękny język polski zmienił się w przeciągu 50 lat. Nawet inwektywy :) Pewnie teraz powyższa 'wiązanka' wzbudziłaby tylko śmiech na sali.

A Wy mieliście swój SPONAA? Ja pamiętam, że najlepszym sposobem na 'urwanie się' z niektórych lekcji będąc w starszych klasach podstawówki było zapisanie się do SKO jako inkasent.
Książka przeczytana w ramach listopadowej Trójki e-pik – Literackie Zaduszki.

niedziela, 10 listopada 2013

Młodzieżówka

Kerstin Gier „Czerwień Rubinu”

Sama nie wiem dlaczego co chwila daję szansę współczesnym młodzieżówkom. Powinnam chyba raz na zawsze wbić sobie do głowy, że to nie jest literatura dla mnie.
„Czerwień Rubinu” to pierwsza część Trylogii Czasu. Główną bohaterką jest Gwendolyn, dziewczę liczące sobie szesnaście wiosen, które okazuje się posiadać gen umożliwiający jej przenoszenie się do przeszłości. Jako że wszyscy w rodzinie Gwen oczekiwali, że to jej kuzynka Charlotta jest posiadaczką tego rzadkiego genu, odkrycie prawdy zaskakuje każdego. A to dopiero początek niespodziewanych wydarzeń i sekretów, z którymi Gwendolyn przyjdzie się zmierzyć.
Pomysł na książkę całkiem niezły, może nie nowatorski, ale niezły. Jednak sama bohaterka strasznie mnie irytowała. Zdecydowanie wolę bohaterki dojrzalsze. Na pewno autorce należy się uznanie za staranność w opisaniu rzeczywistości lat przeszłych. Poza tym waga, jaką przyłożyła do odwzorowania strojów z minionych epok, które dla naszych podróżników w czasie szyje Madame Rossini. Gdyby tak zamienić głównych bohaterów na dojrzalszych z trochę innymi problemami to byłoby nieźle. A tak jedynie mogę zaliczyć lekturę do książek z etykietką 'może być'. Jak większość tego typu trylogii (a przynajmniej tymi, z którymi mi dane było się zmierzyć), zakończenie skonstruowane jest w taki sposób, aby skłonić czytelnika do sięgnięcia po kolejną część.
Jako, że książki odsłuchałam chciałam zwrócić uwagę, że Pani Małgorzata Lewińska świetnie odzwierciedliła głosem charakter Gwen. Ale i tak największe uznanie należy się za jej kreację Madame Rossini. Ach ten francuski akcent!
Czy sięgnę po kolejne części? Być może, ale na pewno nie w najbliższej przyszłości.
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik – marzec 2012 - powieść młodzieżowa.

sobota, 9 listopada 2013

Dalsze październikowe zaległości

Mam nadzieję, że to już ostatni na dłużej wpis zbiorowy. Można by również rzec, że wpis jest iście patriotyczny (a co mi tam, użyjmy tego słowa, zwłaszcza że święto Niepodległości tak blisko :) ) bo sami polscy autorzy tym razem, jednak zapewniam, że nie było to z góry zaplanowane.

Agata Kołakowska „Niechciana prawda”


Zdradzona i porzucona dla kogo innego małżonka – w takiej sytuacji odnajdujemy bohaterkę książki „Niechciana prawda”.  Jeszcze większym szokiem niż zdrada męża jest dla niej to, że mąż po latach małżeństwa przyznaje się do bycia gejem a osoba, dla której porzuca żonę to mężczyzna, w którym się zakochał. Nie dość, że sama Beata zmaga się z zaakceptowaniem tej niecodziennej sytuacji, to jeszcze musi zadbać o to, aby odpowiednio wszystko wytłumaczyć ich synowi.
Książka porusza ważny temat. Bo na pewno nadal wśród nas znajdują się osoby, które starają się dostosować do oczekiwań rodziny czy społeczeństwa zamiast zaakceptować to, kim są. Jednak życie wbrew sobie nigdy nie może być pełne – prawda? I tak jak wydaje mi się, że mogłam rozumieć postępowanie Marka, męża głównej bohaterki, tak jednak nadal się na niego wściekałam, bo wydawał się w swojej decyzji niekonsekwentny. Tak, odszedł od żony, jednak nadal starał się ukryć przed światem swoją orientację. Jakie to musiało być frustrujące dla jego nowego partnera! A Beata? Miałam ciągle nieodparte wrażenie, że jej reakcja na odejście męża przypominała trochę etapy żałoby (zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja i akceptacja). Pewnie z psychologicznego punktu widzenia nic w tym dziwnego. Nie wiem jak sama zachowałabym się na miejscu bohaterki. Na pewno czułabym się oszukana. Chciałabym jednak wierzyć, że gdzieś w tym całym bólu miałabym na tyle siły i empatii (?) aby zrozumieć.
Być może czytając, za bardzo dałam ponieść się wyobraźni i nie skupiłam się tak na samej książce, jej języku itp. jak na kwestii, którą porusza. Ale z drugiej strony czy to nie jest jednym z zadań lektur? Zmusić nas do przemyśleń?
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik – marzec 2013 - powieść z wątkiem nieszczęśliwej miłości.

Zygmunt Miłoszewski „Domofon"


Panie Miłoszewski – jak tak można? Stworzyć książkę, po której przeczytaniu nie można zasnąć! :)
Raczej nie czytam horrorów. Kiedyś, daaawno temu lubiłam raz na jakiś czas obejrzeć dobry horror, jednak z czasem ochota na odczuwanie strachu mi przeszła. Do sięgnięcia po tą książkę skłoniły mnie dwie rzeczy – jest autorstwa Pana Miłoszewskiego i świetnie wpasowała się w jedną z dawnych kategorii Trójki e-pik.
A o czym traktuje ta lektura? Do bloku na warszawskim Brodnie wprowadza się młode małżeństwo – Agnieszka i Robert. Od samego początku nowa okolica nie napawa pozytywnymi odczuciami. Już pierwszego wieczoru, na klatce schodowej, znalezione zostają zwłoki jednego mieszkańców. Okoliczności śmierci wydają się, co najmniej, podejrzane. A nie jest to pierwszy przypadek dziwnej śmierci w tym budynku. Agnieszka zaczyna zauważać powolne zmiany zachodzące w zachowaniu jej męża. Staje się w stosunku do niej coraz bardziej wrogi. Okazuje się również, że mieszkańcy ich bloku pewnego poranka nie mogą się wydostać z budynku. Każdy z nich również cierpi z powodu mrożących krew w żyłach koszmarów. Odcięta od świata społeczność musi stanąć do walki z nieznanym CZYMŚ.
Bałam się, naprawdę się bałam czytając. Świetnie oddany klimat blokowiska, wielu świetnie nakreślonych bohaterów i prawie żadnego czasu na oddech od grozy – to wszystko składa się na dobry horror, który znalazł się w moich rękach. 
A tak na marginesie chciałam tylko dodać że cieszę się,iż autor postanowił przenieść postać policjanta Olega Kuzniecowa to swojej serii książek napisanych po „Domofonie” (seria o prokuratorze Szackim). Chociaż to Szacki jest moim numerem jeden :D
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik – kwiecień 2012 - horror.


Aneta Borowiec „Wilczyce”

 

Natalia odkrywa pewnego dnia, że w życiu nie można wszystkiego zaplanować.
Bo oto, tuż przed swoim zaplanowanym urlopem (gdzie nawet gramatura walizki była podliczona do ostatniego grama w arkuszu Excell’a), odkrywa, że jej narzeczony skoczył sobie w bok. W takiej sytuacji telefon oznajmiający, że ukochany dziadek jest w szpitalu wydaje się znakiem z nieba. Natalia ucieka od swoich problemów do babci i dziadka, do Wilczyc.
Wydawałoby się, że książka skupia się tylko i wyłącznie na postaci Natalii, jednak występuje tu wiele kobiet. Alicja – przyjaciółka Natalii - ciągle poszukującą właściwego mężczyzny oraz jej związek z dopominającą się uwagi rodzicielką; Maria – matka Natalii wyniosła i oziębła dla wszystkich prócz męża, niemająca żadnego normalnego kontaktu z córką; Wanda – matka Marii – kochająca i ciepła dla wnuczki, jednak niepotrafiąca przebić się przez ścianę oziębłości własnej córki. Każda z nich w ten lub inny sposób boryka się z problemami, bądź sekretami, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Stare, zapomniane pudełko odnalezione przez Natalię na strychu u dziadków, okazuje się drogą do zrozumienia zagmatwanych stosunków w jej rodzinie.
Co zdecydowanie zaliczyć trzeba na plus książki to nie lecenie schematami. Wiadomo – skrzywdzona przez narzeczonego kobieta ucieka na wieś, więc najbardziej oczywistym rozwiązaniem byłoby, aby A) wybaczyła delikwentowi, wróciła do niego i odtąd życie było by jak bajka B) na wsi odnalazłaby nieoszlifowany diament-mężczyznę i po krótkich perypetiach nie mogliby już żyć bez siebie. Całe szczęście autorka miała dużo lepszy pomysł na tą książkę. Bo życie to nie bajka, a od problemów nigdy nie da się uciec (skubane zawsze nas dogonią!). I jest to chyba jedno z przesłań tej lektury.
Możemy tu także zobaczyć jak ważne jest mieć wokół siebie ludzi, do których można się zwrócić, kiedy cały świat wali nam się na głowę.
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik – marzec 2013 - książka, której bohaterkami są kobiety.

niedziela, 3 listopada 2013

Zbiorówka nr 2

Kontynuując poprzedni wpis i dzisiaj zbiorowe podsumowanie.

Maeve Binchy „Whitethorn Woods” („Głogowy gaj”)
 

Kolejne spotkanie z Meave Binchy. Za każdym razem sięgając po książki tej autorki mam wrażenie, że napisane one zostały w taki sposób, aby trochę zwolnić nasze zawrotne życiowe tempo. Bo akcja książek, wg mnie, się snuje. Kto oczekuje szybkiej akcji będzie rozczarowany. W tej książce poznajemy bohaterów, którzy są powiązani z irlandzkim miasteczkiem Rossmore. Co ciekawe – w większości rozdziałów historia przedstawiona jest z dwóch perspektyw. Dwoje bohaterów opowiada o tym samym wycinku z ich życia, bądź wydarzeniu, które odbił się na ich życiu. Matka i córka, dwie przyjaciółki, mąż i żona – to tylko niektóre z 'konfiguracji' pojawiających się w tej książce. Najważniejszym atutem tej lektury, i pewnie powodem do tego, że książki Pani Binchy zyskały sobie tak duże grono czytelników, jest to, że opowiada losy normalnych, zwykłych ludzi. Ich historie mogłyby być udziałem każdego z nas, lub moglibyśmy usłyszeć o nich od naszych znajomych bądź sąsiadów.
Kolejna z książek, którą można czytać w długie jesienne bądź zimowe wieczory, gdy wiatr i deszcz hula za oknem.
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik – luty 2012 – powieść obyczajowa & Z półki 2013.

Camilla Läckberg „Księżniczka z lodu"
 
Do tej pory nie miałam okazji czytać żadnej z książek Pani Läckberg, jednak z przyjemnością nadrobiłam ten brak. Z dużo większą, niż znajomość z książką Pana Jo Nesbo.
W małym szwedzkim miasteczku Fjallbacka zostaje zamordowana Aleksandra Wijkner. Znajdująca się w tej okolicy przyjaciółka Alex z dawnych lat - Erika Falck, zaczyna własne dochodzenie w tej sprawie. Po drodze do rozwiązania zagadki romansuje z policjantem Patrikiem Hedströmem i razem starają się odkryć, komu i z jakich powodów zależało na śmierci dawnej koleżanki.
Bardzo dobrze mi się czytało tą książkę. Z wielką łatwością przeniosłam się do zimnego i śnieżnego rejonu Szwecji. Bohaterowie być może są za bardzo czarno-biali, ale w przypadku kryminału (czy jak ponoć książki Pani Läckberg są nazywane – kryminało-romansu) jakoś wielce mi to nie przeszkadzało.  I być może jestem mniej inteligentna niż wielu z Was, ale prawie do samego końca nie mogłam odgadnąć kto stoi za morderstwem. Podobał mi się klimat, który autorka stworzyła w swojej książce i z chęcią sięgnę po kolejną książkę jej autorstwa. Niech to będzie jedna z moich guilty pleasure.
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik – marzec 2012 – skandynawski kryminał.

Mario Puzo „Rodzina Borgiów”
 
Przyznaję się bez bicia, że nigdy nie czytałam żadnej z książek Mario Puzo. Co pewnie wywoła jeszcze większe zgorszenie – nigdy nawet nie obejrzałam w całości żadnej części filmu „Ojciec chrzestny”. Każda z nich działa na mnie jak wspaniały usypiacz. Pół godziny oglądania i już sobie ucinam drzemkę. Ale postanowiłam, że trzeba być twardym a nie miętkim i postanowiłam stoczyć bój z Panem Puzo. I tak mój wybór padł na „Rodzinę Borgiów w wersji audio, w interpretacji Pana Wiktora Zborowskiego (ach ten wspaniały tembr głosu!).
Rodziny Borgiów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Głowa rodziny - Rodrigo Borgia, późniejszy Papież Aleksander VI, jego synowie Cezar, JuanJofré oraz córka Lukrecja – oto główni bohaterowie tej książki. Samą książkę określiłabym mianem bardzo 'męskiej'. Ukazuje scenę polityczną ówczesnej Europy (zwłaszcza Rzymu i okolic), bitwy, intrygi polityczne mające na celu utrzymanie się przy władzy oraz jej ekspansję. Bezsprzeczna lojalność i wykonywanie poleceń Papieża nie było tylko oczekiwane od jego poddanych lecz także od jego dzieci. Ile prawdy jest w historii romansu Lukrecji i Cezara? I w tym, że to właśnie Aleksander VI pchnął ich w tym kierunku, aby upewnić się, że Lukrecja nie wystąpi przeciwko rodzinie? Czy to fikcja literacka? Nie wiem, ale postać Papieża oraz środki, do których on oraz jego otoczenie się uciekało napawają słusznie strachem.
A sama lektura? Raczej nie umiałabym przez nią przebrnąć, gdybym nie zdecydowała się na wersję audiobooka. Pewnie gdzieś w połowie utknęłabym i nie miała siły ruszyć dalej. Nie jest to książka historyczna, która przyprawiałaby mnie o szybsze bicie serca. Jak dla mnie wzbudza po prostu letnie odczucia.
Książka przeczytana w ramach nadrabiania Trójki e-pik – maj 2012 – powieść historyczna.

niedziela, 27 października 2013

Nie lubię zbiorówek, ale czasem trzeba…

Niestety tak jestem w 'tyle' z przeczytanymi pozycjami, że aby wszystko nadrobić przed końcem października i w końcu wyjść na prostą, muszę dokonać kompresji i zmieścić wszystko w góra dwóch wpisach :)
Październikowe książkowe szaleństwo zaczęłam od…

Kimberley Freeman „Wildflower Hill” ( „Wzgórze Dzikich Kwiatów”)

„Wildflower Hill” to historia o Beattie i Emmie, babce i wnuczce, w której przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Młoda Beattie zachodzi w ciążę z żonatym mężczyzną. Razem wyjeżdżają z Wielkiej Brytanii do Australii. Jednak zakochanej dziewczynie szybko opadają klapki z oczu i uzmysławia sobie, że musi od niego odejść. Ucieka w inny rejon Australii, gdzie, aby zapewnić córce godne warunki, pracuje od rana do nocy. Dostaje pracę w posiadłości Wildflower Hill, nie mającej dobrej sławy wśród lokalnego społeczeństwa. Tak zaczyna się droga Beattie do lepszego jutra. Jednak życie nadal nie oszczędzi jej cierpień i smutku. Aż do śmierci zachowa w sercu tajemnicę, którą przyjdzie odkryć dopiero jej wnuczce Emmie. 
Emma jakoś mnie nie porwała swoją historią. Do końca nie potrafiłam jej obdarzyć sympatią. Jedynym powodem umieszczenia jej w książce jest odkrycie tajemnicy babki. W sumie chętnie usunęłabym z książki Emmę a całą książkę poświęciła Beattie i jej życiu. Ale cóż, to tylko moje odczucie. Historia Beattie, która z dziewczęcia bez perspektyw przemienia się w dążącą do zamierzonego celu, odnoszącą sukces kobietę, nie bojącej się podjąć ryzyka i postawienia wszystkiego na jedną kartę jest naprawdę interesująca. Lubię takie bohaterki.
Minusem książki, jak dla mnie, to, że zabrakło mi tu trochę więcej opisów codziennego życia w Tasmanii na farmie owiec. Ale może to dlatego, że jednym z moich ulubionych seriali były Córki McLeoda. Zakończenie książki pozostawia czytelnika z przynajmniej jednym pytaniem.
Dużo emocji, wciągająca akcja, nic tylko czytać, kiedy potrzebne nam jest oderwanie się od rzeczywistości.
Książka przeczytana w ramach październikowej Trójki e-pik – książka z dwutorową akcją.
P.S. Bardzo mi się podobają okładki tej książki. Ręce aż same się rwą do książki.



Ernest Hemingway „Stary człowiek i morze”
 
Książki chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Chyba każdy z nas też słyszał o Hemingway’u. Zabrałam się do przeczytania tej książki, żeby ją sobie odświeżyć w pamięci i być może dać jej jeszcze jedną szansę.
To krótkie opowiadanie skupia się na starym rybaku Santiago, który od wielu dni nie złowił żadnej ryby. Chcąc pokazać, że jeszcze jest przydatny na morzu postanawia wypłynąć dalej niż wszyscy inni aby zwiększyć swoje szanse na połów. I rzeczywiście, po długotrwałej, męczącej walce, łapie największą rybę jaką do tej pory widział. Jego szczęście i triumf nie trwa jednak zbyt długo, ponieważ w drodze powrotnej raz po raz jego zdobycz zostaje rozszarpana przez rekiny. Po dopłynięciu do brzegu, po zdobyczy Santiaga pozostają tylko strzępy.

Morał z tej historii również jest znany wszystkim. Może więc wszyscy razem wypowiemy te słowa?
Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać
Teraz pewnie duża część z Was postanowi mnie powieść ale… zmęczyłam się czytając. Niekończące się opisy żyłek, zmieniania pozycji w łodzi, walki Santiaga z wycieńczeniem po prostu mnie znudziły. I tak, potrafię docenić przesłanie, jakie niesie ze sobą ta lektura, jednak raczej dużo czasu minie zanim sięgnę po następną książkę tego noblisty.
Książka przeczytana w ramach październikowej Trójki e-pik – książka z motywem morza/oceanu.


Magdalena Witkiewicz „Ballada o ciotce Matyldzie”
 
Z twórczością Pani Witkiewicz jak do tej pory zetknęłam się tylko raz za sprawą książki „Opowieść niewiernej”. Spotkanie to było jak najbardziej pozytywne, więc z ciekawością sięgnęłam po kolejną książkę tej autorki.

Tytułowa ciotka Matylda to energiczna, pozytywnie nastawiona do życia starcza pani nie oceniająca książki po okładce :). Jednak już na samym początku książki wiemy, że postanawia umrzeć. I tak też się staje. Umiera dokładnie w tym samym dniu, kiedy jej ulubienica – Joanka – rodzi swoją córeczkę. Joanka jednak nie zostaje sama na tym świecie – ciotka Matylda wszystko zorganizowała. Na scenie pojawiają się dwaj barczyści bracia Oluś i Przemcio oraz żona Przemcia – Patrycja. Stają się oni ekipą wsparcia dla nowej mamy. Wiecznie nieobecny mąż dziewczyny dolewa oliwy do ognia i nasza bohaterka nie tylko musi się zmierzyć ze stratą ukochanej ciotki, maleństwem w domu, ale i kryzysem małżeńskim.
Książka jest naprawdę fajną lekturą na chandrę, kiedy potrzebujemy tego zastrzyku pozytywnej energii. Po przeczytaniu może niektórym znowu uda się uwierzyć w drugiego człowieka? Poza tym, mimo, że z przymrużeniem oka, autorka pokazuje nam, że nie powinniśmy dać się zwieść pozorom. Fakt, nie każdy barczysty osiłek musi mieć gołębie serce, ale też nie każdy czeka tylko, żeby nam sprzedać lewego sierpowego :D
Książka przeczytana w ramach październikowej Trójki e-pik – optymistyczna książka na jesienną chandrę.


A poza tym ...
To chyba zbankrutuję przez te ostatnie promocje ebookowe związane z Targami Książek w Krakowie! Bo jak tu nie zaopatrzyć się w ksiązki kiedy cena 9.90 zł tak kusi?

poniedziałek, 14 października 2013

Pani Katarzyna dała czadu!

Katarzyna Grochola „Houston, mamy problem”

Czad, to słowo chyba najlepiej opisuje moje odczucia podczas i po 'przeczytaniu' „Houston, mamy problem”. Dawno już nie pamiętam książki, przy której tak często parskałabym ze śmiechu i która sprawiłaby mi tak niekłamaną przyjemność. 
Książkę zamiast przeczytać wysłuchałam i nie żałuję.
Nasz główny bohater – Jeremiasz – to zwyczajny facet, który jest nadal świeżo po rozstaniu ze swoją dziewczyną. Z powodu pewnej komplikacji na jednym z festiwali filmowych, ten zdolny operator filmowy para się teraz montażem telewizji kablowej, reperuje telewizory, podłącza Internet itp. Jak można się domyślić - taka praca to nie jest szczyt jego marzeń. Opisuje nam swoje codzienne problemy i małe zwycięstwa (tych jest dużo mniej niestety). Mimo, że bez kobiety, wydaje się nadal nimi otoczony – a to Zmora z piętra niżej, a to podlotek od sąsiadów zza ściany, przyjaciółka, która jest bardziej jak facet… I prawie wszystkie wydają się czegoś od niego chcieć. I bądź tu chłopie mądry.
Bardzo mi się podobało to męskie spojrzenie na świat i kobiety. Kto wie? Może dzięki tej książce nawet mi się uda bardziej zrozumieć ten dziwny stwór mieszkający ze mną zwany mężczyzną? :) Uwielbiam te wewnętrzne monologi Jeremiasza. Od pierwszego zdania po prostu przepadłam z kretesem. Humor, którego pełno w książce jest w 100% w moim guście. Jestem ciekawa, jak Pani Grocholi udało się tak fantastycznie wykreować postać głównego bohatera, zwłaszcza, że wydaje się tak prawdziwy. Nie mam zupełnie problemu z uwierzeniem, że takich Jeremiaszów może być trochę na świecie.
Pan Wojciech Mecwaldowski wspaniale oddał klimat książki i dzięki niemu Jeremiasz dla mnie ożył. Zupełnie nic bym nie zmieniła w tym audiobooku.
Pani Katarzynie Grocholi chciałabym bardzo podziękować za dostarczenie wspaniałej dawki humoru. Naprawdę dawno tak się nie uśmiałam jak podczas lektury tej książki.

Książka przeczytana została w ramach 'nadganiania' wyzwania Trójki e-pik  kwiecień 2012  - współczesna literatura polska.

niedziela, 13 października 2013

Odkrywam Poirota od początku

Po dwóch nie do końca spełniających moje oczekiwania książkach potrzebowałam jakiegoś 'pewniaka', który mnie nie zawiedzie. A kto nie nadaje się do tego lepiej niż mały Belg? Więc postanowiłam odświeżyć sobie, tym razem w chronologicznej kolejności, wszystkie przygody Poirota. Takie moje osobiste wyzwanie.
 

Agatha Christie „The Mysterious Affair at Styles” („Tajemnicza historia w Styles”)

Kapitan Hastings, weteran pierwszej wojny światowej, zostaje zaproszony przez swojego znajomego Johna Cavendisha do spędzenia paru tygodni w rodzinnej posiadłości Cavendish’ów – Styles. Tutaj Hastings spotyka na swej drodze dawnego przyjaciela Herkulesa Poirot. W Styles dochodzi do tragedii – pani domu Emilia Cavendish zostaje otruta. Podejrzenia, oczywiście, padają na dużo młodszego od niej męża, który nie zaskarbił sobie sympatii żadnego z domowników. Hastings prosi Herkulesa Poirot o pomoc w rozwiązaniu zagadki śmierci Lady Cavendish. I tak zaczyna się historia pięknej przyjaźni i współpracy angielskiego gentlemana i belgijskiego detektywa.

Agatha Christie „Murder on the Links” („Morderstwo na polu golfowym”) 
 
Telegram otrzymany od milionera Paula Renauld, obawiającego się o własne życie, sprowadza Herkulesa Poirot i Hastingsa do Francji. Niestety przybywają za późno, Renauld już nie żyje. Poirot postanawia jednak uruchomić swoje sławne szare komórki i odnaleźć winnego tej zbrodni. Czy klucz do odkrycia zagadki kryje się w przeszłości milionera? Kim jest piękna nieznajoma poznana przez Hastingsa w pociągu i jaki miała udział w popełnionej zbrodni?


Chyba każdy z nas ma książki, bohaterów i autorów, do których wraca i zawsze będzie wracać. A czytając każdą z ich książek czujemy się jak byśmy odwiedzali starego dobrego przyjaciela. Tak na mnie zawsze działają przygody Herkulesa. Ogarnia mnie wtedy wspaniałe poczucie błogości, jakbym z mrozu weszła do przytulnego ciepłego mieszkanka, została posadzona w miękkim fotelu z wyśmienitą herbatą, otulona kocem, podczas gdy ten tak dobrze znany przyjaciel snuje swą fantastyczną opowieść.
Raczej nigdy nie będę mogła obiektywnie spojrzeć na twórczość Agathy Christie. Za każdym razem mogę się spodziewać wspaniałej rozrywki i zwrotów akcji. Już dawno się poddałam i nawet nie próbuję dedukować, kto jest mordercą. Poza tym lata opisywane w książkach Pani Christie - prawdziwe damy i gentlemani, dobre maniery – wszystko to powoduje, że po prostu nie mogę się oderwać od czytania. Nie mogę napisać, że tęsknie za tamtymi czasami (bo jak można, jeśli się wtedy nawet nie było w planach?), ale jest coś w tych latach, co mnie pociąga.
Spotkanie z Poirotem, po dwóch takich sobie książkach, było naprawdę dobrym pomysłem. Dostałam dzięki temu pozytywnego kopa do sięgnięcia po następną książkę.
Książki przeczytana została w ramach 'nadganiania' wyzwania Trójki e-pik:
- lipiec 2012 - klasyczny kryminał ze "starej szkoły" - "The Mysterious Affair at Styles"
- styczeń 2013 - książka, która jest częścią serii - "Murder on the Links"

niedziela, 6 października 2013

Po skandynawsku

Jo Nesbø „Człowiek nietoperz”
 
Dopóki nie wpadła w moje ręce seria Millennium Stiega Larssona nie zwracałam uwagi na skandynawskich autorów. W tej chwili nawet nie jestem sobie w stanie przypomnieć, czy do tego momentu ich książki były dostępne w księgarniach. Po sukcesie Larssona, jak wszyscy wiemy nastąpił boom na kryminały skandynawskie. Jednym z nazwisk przewijających się na półkach z rekomendacjami czy bestsellerami przewijało się nazwisko Jo Nesbø. Postanowiłam spróbować i sięgnąć po pierwszą z serii książek o norweskim policjancie Harrym Hole. Tym razem dałam szansę audiobook’owi.
Harry zostaje wysłany do Sydney, gdzie zamordowana została jego rodaczka Inger Holter. Harry ma współpracować z australijską policją i pomóc im w złapaniu mordercy. Przydzielony do australijskiego funkcjonariusza Andrew Kensingtona, zaczyna odkrywać (swego rodzaju) slumsy Sydney aby dotrzeć do prawdy.
Rozczarowanie. Tak jednym słowem mogę skwitować moje odczucia względem tej książki. Oczekiwałam świetnego kryminału na miarę tych zaserwowanych przez Larssona, a dostałam coś przeciętnego. Pewnie jestem trochę niesprawiedliwa, ponieważ to dopiero pierwsza książka autora?
Akcja bardzo wolno się rozkręca, co zniechęciło mnie na długi czas do słuchania tego kryminału. Co mi się spodobało to sam Harry, który nie jest super hiper dobrym facetem, a po prostu normalnym gostkiem z problemami. Słyszałam, że pierwsze dwie książki autora są tymi słabszymi więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko zacisnąć zęby, przebrnąć przez drugą część przygód Harrego Hole i powinno być już z górki.
 

Książka przeczytana została w ramach ‘nadganiania’ wyzwania Trójki e-pik - sierpień 2012 - literatura skandynawska.

sobota, 5 października 2013

Znowu historycznie - Francja

Maurice Druon „Król z żelaza”

  Do tej pory nie czytałam za dużo książek historycznych traktujących o Francji. Więc z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po książkę autorstwa Pana Druon „Król z żelaza”.
Wydarzenia opisane w książce skupiają się u zmierzchu panowania Filipa IV zwanego Pięknym, kiedy to proces wymierzony w zakon Templariuszy dobiegł końca. Wielki Mistrz zakonu umiera na stosie, ale prawie ostatnim tchnieniem przeklina króla, królewskiego strażnika pieczęci oraz papieża. Jak się okazuje, klątwa się spełnia. W przeciągu roku każdy z nich umiera. Przypadek? Być może. Poza wątkiem Templariuszy poznajemy również sekrety synowych króla, które nie wzięły sobie do serca przysięgi wierności małżeńskiej. Co się z nimi stanie, kiedy ich sekret zostanie odkryty? Czy Filip Piękny i ich mężowie będą miłosierni?
Kiedy powracam myślą do tej lektury nie mogę oprzeć się wrażeniu, że skonstruowana została dla zupełnie innego czytelnika niż ja. Jakoś nie trafiła do mnie. Tak, potrafię docenić wielowątkowość opowieści, jednak nie potrafiłam znaleźć wspólnego języka z żadnym z bohaterów. Samo to, że tak krótką książkę czytałam tydzień świadczy o tym, że nie było mi za bardzo z nią po drodze. Być może Maurice Druon nie jest ‘moim’ autorem? Czegoś mi tu zabrakło, a szkoda.
Książka przeczytana została w ramach wrześniowego wyzwania Trójki e-pik (literatura francuska -miejsce akcji/ pochodzenie autora).


A tak w ramach prywaty muszę się przyznać do nałogu w jaki wpadłam. Ostatnimi czasy, zamiast właczyć sobie ciekawego audiobooka podczas 'wypełniania' domowych obowiązków oglądam seriale na Netflixie! Ale sama sobie obiecałam poprawę. Zwłaszcza, że mam ochotę zadbać o siebie i ruszyć się z domu tą jesienną porą, zaznać trochę ruchu i biegać. W domu mam dwie świetne motywatorki więc mam nadzieję, że mój zapał nie ostygnie i nie dam się deszczom i chłodowi.

Moje motywatorki :)